„Przypadki chodzą po naukowcach” by Magdalena Król
Wpis gościnny dr hab. Magdaleny Król, 34 lata, założycielki firmy „Cellis”
Jestem naukowcem i muszę się przyznać, że tak jak większość osób w polskim świecie akademickim nie rozumiałam businessu i nawet nie starałam się go zrozumieć. My, naukowcy ignorujemy business bo wydaje nam się, że nigdy się z nim nie zetkniemy: „to dla ludzi z koncernów, dla przedsiębiorców, dla nas ważne jest to czy białko A aktywuje białko B czy też może C”. Od jakiegoś czasu zaczynają powstawać centra transferu technologii, inkubatory przedsiębiorczości, ale prawda jest taka, że typowy naukowiec z branży life science siedzi w laboratorium i uważa, że „to nie dla niego”. W Polsce nie ma tradycji komercjalizacji wyników własnych badań naukowych, których rezultaty najczęściej lądują w szufladzie, a w najlepszym wypadku są opublikowane w jakimś czasopismie. IPR? Patent? Ale o co chodzi? Przecież jak opatentuję to nie będę mógł opublikować, a rozliczają mnie za liczbę publikacji… Amerykanie od zawsze wiedzieli jak ważna jest współpraca nauki z businessem, Europa zachodnia zrozumiała to już dawno, zrozumieli Chińczycy, my dopiero zaczynamy rozumieć, ale pewnie zanim ta idea utwierdzi się w głowach polskich naukowców i stanie się tradycją minie jeszcze parę ładnych lat.
W moim życiu dużo dzieje się przez przypadek. Przez przypadek zostałam naukowcem, przypadek lub, jak kto woli „szczęśliwy splot wydarzeń” sprawił, że coś ważnego w tej probówce odkryłam. I co teraz? Przez przypadek trafiłam na chwilę do projektu, w ramach którego organizowane były warsztaty Idea2Business. Pomyślałam „przecież to nie dla mnie, ja nie mam na to czasu”. Zachęcana przez koleżankę zapisałam się i tak, w sumie też przez przypadek, poznałam prowadzącego: Andrzeja K. J Powiedział: „musisz założyć firmę”. Yyyyyy… ale co….? Ja… firmę? A niby po co? Z takim mętlikiem w głowie zapisałam się do waw.ac. Andrzej powiedział „będzie fajnie, zobaczysz, przyda ci się”. Weszłam na stronę i pomyślałam „co on gada, to nie dla mnie, ale niech mu będzie”. Z doświadczenia z warsztatów prowadzonych przez Andrzeja wiedziałam, że będzie zrozumiale i nie będzie drętwo. Ale fakt jest taki, że pierwszego dnia podczas zajęć po kryjomu sprawdzałam w googlach znaczenie tych starsznie skomplikowanych businessowych pojęć, których używali prowadzący, ale które dla naukowca są kompletnie niezrozumiałe. „Ciekawe czy oni wiedzą co to jest przejście nabłonkowo-mezenchymalne… skoro są tacy mądrzy”, pomyślałam. Drugiego dnia, kiedy już oswoiłam się, ze słownikiem businessu, już sama tych „ich” terminów używałam J Trzeciego dnia miałam koszmarny mętlik w głowie, a czwartego, kiedy ze zmęczenia ledwo powłóczyłam nogami miałam już ogólny zarys mojej firmy i jasno sprecyzowane oczekiwania: czego chcę i czego potrzebuję. Jak to się mogło stać w cztery dni? Dzięki Ci Andrzeju, że mnie namówiłeś J Dzięki Ci Aniu i Andrzeju, że mnie oświeciliście.
A na koniec apel: Naukowcy! Drogie Koleżanki i Koledzy – nie bójcie się świata businessu, on wbrew pozorom nie gryzie. Jeśli macie jakieś ciekawe wyniki, które mogłby być skomercjalizowane to się nie bójcie, że „to nie dla Was” i aplikujcie do programu. To nie prawda, że firmę bio-tech może założyć tylko profesor przed emeryturą, że w Polsce się nie da. W Polsce się da. Trzeba tylko chcieć. To między innymi od nas, młodych ludzi nauki, zależy czy nasz kraj stanie się innowacyjny. To własnie nasze odkrycia będą napędzały polską gospodarkę. Przyszłość leży w naszych rękach!